Biografie

 


Profesor Edmund Faustyn Biernacki – wybitny przedstawiciel nauki polskiej

W tym roku 1 listopada na Cmentarzu Łyczakowskim skierowałem swoje kroki w pierwszej kolejności do grobu wybitnego polskiego naukowcy Edmunda Faustyna Biernackiego (1866-1911), profesora Uniwersytetu Lwowskiego. Do odwiedzin jego grobu i poszukiwaniu materiałów o jego życiu i pracach naukowych nakłonił mnie list krakowskiego profesora Zbigniewa Dąbrowskiego, wielkiego entuzjasty i popularyzatora sylwetki i osiągnięć naukowych prof. Edmunda Biernackiego, a także inicjatora odnowienia jego grobowca.

W swoim liście prof. Zbigniew Dąbrowski napisał, że „prof. Biernacki to dziedzictwo kultury światowej. Zakres jego odkrycia można porównać nawet z odkryciem Mikołaja Kopernika, który dokonał wielkiego dzieła w dziedzinie astronomii. Biernacki zrobił to w dziedzinie medycyny!”



Z ZAWODU JESTEM PAPIEŻEM  WOLFGANG BROER

Anegdoty z życia JP II (fragmenty)

Karol Wojtyła i ksiądz Maliński są na wędrówce górskiej w Beskidach. Obydwaj w turystycznym rynsztunku, czyli z plecakami, w swetrach założonych na koszulki bez kołnierzyków, w krótkich spodniach do kolan. Zagadani, błądzą i dopiero po zapadnięciu ciemności docierają do jakiejś wsi. Pukają do drzwi plebanii. Gospodyni otwiera z dużą nieufnością: „Czego panowie chcą?” Jestem z przyjacielem w drodze i dzisiaj już nie damy rady wrócić do domu. Czy moglibyśmy tutaj przenocować? Gospodyni wyraźnie nie jest zachwycona. „Ale my jesteśmy księżmi.” – dodaje Maliński. „Jeszcze tego brakowało!” – woła oburzona kobieta. Wtóruje jej proboszcz, który w międzyczasie pojawia się przy drzwiach: „Wstyd! Księża diecezji krakowskiej i podróżują w takim byle jakim stroju! Wstydu nie macie? Musicie się zadowolić spaniem w stodole.”

W Krakowie odbywa się spotkanie młodych księży wikariuszy, rodzaj sympozjum dotyczącego problematyki duszpasterstwa. Jednym z prelegentów jest Karol Wojtyła. Po jego referacie zapada kłopotliwe milczenie i nie wywiązuje się żadna dyskusja. Jeden z kolegów Wojtyły, Mikołaj Marszowski, przerywa wreszcie ciszę i mówi: „Karol, mówiłeś anielskim głosem i na pewno bardzo mądrze. Ale teraz powiedz wszystko jeszcze raz- dla prostych ludzi.”

Na samym początku posługi biskupiej, podczas jednej z wizyt Karola Wojtyłę będzie witać mała dziewczynka. Ma zacząć słowami: „Najdostojniejszy Księże Biskupie”, ale to rzadkie słowo „najdostojniejszy” myli w zdenerwowaniu z innym, częściej słyszanym, mówiąc „najprzystojniejszy”. Rozbawiony Wojtyła śmieje się i przytula dziewczynkę.

Samochód biskupa Wojtyły został oddany do naprawy. Dlatego na zapowiedzianą wizytę do małej wiejskiej parafii ksiądz biskup pojechał autobusem. Pogoda jest bardzo nieprzyjemna, pada deszcz. Jak to często bywa podczas jego wizyt, Wojtyła przedłuża spotkania, dodatkowo odwiedzając domy tutejszych parafian i prowadząc ożywione rozmowy z nimi i ich dziećmi. Kiedy wreszcie przychodzi na przystanek autobusowy, okazuje się, że ostatni autobus do Krakowa już odjechał. Wojtyła stoi dość zrezygnowany w strugach deszczu. Chce zatrzymać jakiś samochód, ale wciąż żaden nie nadjeżdża. W końcu jednak po lokalnej szosie turkoce w jego kierunku jakiś samochód, który okazuje się wojskową ciężarówką. Wojtyła macha. Ciężarówka zatrzymuje się. Kierujący nią żołnierz wychyla się i pyta: „Czy ty jesteś jednym z tych księży patriotów?” Sadząc, że jako ksiądz patriota (czyli wierny reżimowi komunistycznemu) zdobędzie przychylność żołnierzy i transport do domu, Wojtyła odpowiada – jak później przyznaje – małostkowo i niezgodnie z prawdą: „Tak, jestem księdzem patriotą.” „No to stój sobie, idioto, dalej na deszczu.” – pada odpowiedź z ciężarówki.

Karol Wojtyła nie tylko lubi sam żartować, ale i słucha bardzo chętnie dowcipów. Jego sekretarz, ksiądz Dowsilas, opowiada mu dowcip o łasym na pieniądze proboszczu jakiejś polskiej wiejskiej parafii: Do księdza przychodzi kobieta, aby zorganizować kościelny pogrzeb dla swojego zmarłego właśnie męża, który za życia nigdy nie pokazał się w kościele. „To nie będzie takie proste.”- odpowiada ksiądz. Kobieta wyciąga na to sakiewkę z pieniędzmi. „Ach z pewnością chciałaby Pani zamówić mszę w intencji zmarłego męża?” – pyta ksiądz. „Tak!” „To nam daje 100 złotych! I do tego ładne kazanie?” „Tak, oczywiście!” „To daje nam kolejne 100 złotych! I na pewno chciałaby Pani też, aby ministranci i kościelny z krzyżem towarzyszyli trumnie?” „Tak!” „To daje następne 100 złotych! A czy mają też bić dzwony kościelne?” „Tak też sobie pomyślałam.” – odpowiada kobieta. „A to daje jeszcze jedno 100 złotych!” Ksiądz wszystko sobie ponotował, policzył sumę i wyszło mu czterysta złotych. Po czym zadowolony stwierdził: „Tak, i w ten sposób powrócił na łono kościoła.” Wojtyła śmieje się z tego dowcipu do łez.

Któregoś dnia krakowski kardynał wraca ze swoim sekretarzem z Warszawy do Krakowa. Po drodze robią przystanek w leśniczówce w głębi lasu, aby nieco odpocząć. Karol Wojtyła pije szklankę przepisanej przez lekarza wody mineralnej o nazwie Woda Jana z Krynicy. Kierowca majstruje przy mocno już leciwym samochodzie – otwiera maskę silnika, a następnie klapę bagażnika, aby wyjąć narzędzia. W tym momencie pies leśniczego, który wymachując ogonem kręci się już od jakiegoś czasu wokół kardynalskiego samochodu, z pewnym wysiłkiem wskakuje do otwartego bagażnika. Wojtyła i jego sekretarz Dowsilas obserwują całą tę sytuację. Sekretarz komentuje zajście krótko: „I tym samym mielibyśmy go wreszcie na łonie Kościoła.” Kardynał, właśnie w tym momencie wypijający swoją wodę, zaczyna się głośno śmiać i prawie się dusi.

Któregoś razu kardynał Wojtyła prosto z podróży wpada na wizytację do zakonu Córek Miłości Bożej, prowadzącego między innymi przedszkola. Oczekują go już rodzice i dzieci. Przechodząc, Karol Wojtyła mówi do maluchów: „Poczekajcie jeszcze chwileczkę, ksiądz biskup musi się najpierw ładnie ubrać!” I idzie do zakrystii, aby założyć czerwoną sutannę i insygnia godności kardynalskiej. Po krótkim czasie wraca do czekających na niego w kaplicy. Mniej więcej czteroletni przedszkolak przygląda się kardynałowi, w końcu rozpoznaje w nim tego, który właśnie przed chwilą pojawił się tu w czarnym stroju i woła głośno: „A ja wiem, ty się przebrałeś za krakowiaka!” Maluch pomylił szaty kardynalskie z uroczystym, kolorowym strojem ludowym z okolic Krakowa.

I znów biskup Karol Wojtyła rusza do Zakopanego, do swoich ukochanych gór, aby wyłączyć się na chwilę z codziennego rytmu i odpocząć na nartach. Gdy już nie daje rady dalej jechać samochodem, wysiada, zarzuca narty na ramię i idzie pieszo dalej, pod górę. Po jakimś czasie wyprzedza go jeden z okolicznych gospodarzy w saniach ciągniętych przez konie. Zabiera Wojtyłę ze sobą. Pomiędzy nim a biskupem wywiązuje się rozmowa, a Karol Wojtyła przyznaje się, kim jest. Wkrótce jazda saniami się kończy, gospodarz musi jechać do swojej zagrody. Wojtyła wysiada i przypina sobie narty. Góral siedzi wciąż na ławeczce woźnicy i przygląda się, potrząsając lekko głową. „O co chodzi?” – pyta Wojtyła. „Ja nigdy w to nie wierzyłem, ale biskup krakowski rzeczywiście jeździ na nartach.” – powoli, z namysłem mówi góral. Karol Wojtyła śmieje się: „Nie znacie słów Pisma Świętego? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli!”

Kiedy kardynał Wojtyła udaje się do Rzymu na konklawe po śmierci Papieża Pawła VI, kilku jego bliskich współpracowników w Pałacu Arcybiskupim w Krakowie jest mocno zmartwionych. Kierowca Wojtyły przyznaje: „Ja się po prostu wstydzę za to, w jakich on chodzi ubraniach! Ten stary kapelusz, znoszony płaszcz, te połatane koszule! Przynajmniej w Rzymie musi się ubrać w nowe rzeczy, jeśli już tutaj tego nie robi. Co sobie ludzie pomyślą? Że my  tu w Polsce nie dbamy o naszego kardynała?”

„Gdyby sekretarze nie troszczyli się o niego, to kardynał Wojtyła tygodniami chodziłby w dziurawych butach?” – relacjonuje rzymski krawiec Berbiconi, który na kilka dni przed konklawe – mającym, jak się okaże, wybrać krakowskiego arcybiskupa na Papieża – zdejmuje miarę w celu uszycia nowego czerwonego pasa. To siostry zakonne Polskiego Kolegium w Rzymie zamówiły ów nowy pas u Berbiconiego, żeby ich kardynał nie musiał wchodzić do Kaplicy Sykstyńskiej w starym i powycieranym. Berbiconi przypomina sobie: „Gdy zdejmowałem miarę z kardynała Wojtyły, znowu powtarzał to, co wcześniej: Jestem nikim, najostatniejszym ze sług Bożych. Wcale nie potrzebuję wszystkich tych ubrań. Zamiast wydawać te pieniądze, powinno się je dać biednym.”



LOUIS BRAILLE – BIOGRAFIA

Pewnego dnia mały chłopiec wkradł się do zakładu ojca, aby się pobawić. Często widział ojca robiącego buty i zdecydował sam spróbować. Chwycił szydło, ostro zakończone narzędzie do wykonywania dziur w skórze. Kiedy się pochylił szydło wysunęło się mu z ręki i przekłuło mu oko, uszkadzając je całkowicie. Z biegiem czasu drugie oko zostało zainfekowane przez oko uszkodzone szydłem a w rezultacie chłopiec utracił całkowicie wzrok.
A więc, w jaki sposób dziecko to, które oślepło w wieku 4 lat stało się jednym z najsłynniejszych obywateli francuskich wszech czasów?
Pomimo ślepoty Louis Braille, jako dziecko, uczęszczał do szkoły wiejskiej wraz z widzącymi kolegami przez okres dwóch lat. W końcu stało się jasne, że nie był on w stanie w tej szkole zbyt wiele się nauczyć, głównie dlatego, że nie umiał czytać ani pisać. Bez wykształcenia prawdopodobnie żebrałby, jak inni ludzie niewidomi w tamtych czasach.
W wieku 10 lat szczęśliwie trafił do szkoły dla chłopców niewidomych w Paryżu, jednej z pierwszych tego typu na świecie. Warunki w szkole były bardzo surowe. Budynek był przesiąknięty wilgocią i niebezpieczny dla zdrowia, a w szkole obowiązywała dyscyplina i rygor. Uczniowie, którzy źle się zachowywali byli bici, zamykani „w izolatce”, a do jedzenia dawano im czerstwy chleb i wodę do picia. W rzeczywistości taka forma dyscypliny była powszechna we wszystkich szkołach w tamtych czasach. Życie było ciężkie prawie dla każdego i większość dzieci widzących kończyło naukę w wieku 12 lat a potem szło do pracy w fabrykach lub kopalniach.
W szkole w Paryżu niewidomi uczniowie byli uczeni praktycznych umiejętności takich jak wyplatanie siedzeń foteli, krzeseł, wytwarzanie pantofli, co umożliwiło im w przyszłości zarabiać na życie. Raz w tygodniu po obiedzie chłopcy zabierani byli na spacer do parku i znajdowali się tam na uwięzi (byli przywiązani liną do osoby prowadzącej). Uczono ich także czytania, ale nie pisania. Litery łacińskie były wypukłe, tak więc mogli oni je odczytywać, dotykając je opuszkami palców. Takie pismo była jednak bardzo trudne do odczytywania, ponieważ dużo kłopotów sprawiało odróżnianie liter.
Litery były wytłaczane za pomocą miedziowego drutu na jednej stronie, aby otrzymać wypukłe ich kształty na drugiej stronie. W związku z tym, że każda pojedyncza litera „była drukowana”, wyrabiana z drutu. Drut ten odciskano na papierze za pomocą specjalnej prasy. Niestety za pomocą omawianego systemu ludzie niewidomi nie mogli sami nic napisać.
Pewnego razu wydarzyło się coś, co zmieniło życie niewidomych raz na zawsze. W 1821 roku żołnierz Charles Barbier przyjechał z wizytą do szkoły. Przywiózł ze sobą system komunikacji, który wynalazł nazywający się „nocnym pismem”. „Nocne pismo” było początkowo opracowane, aby umożliwić przekazywanie nocą przez żołnierzy instrukcji między okopami, bez potrzeby rozmawiania, a tym samym zdradzenia swoich pozycji strategicznych nieprzyjacielowi. System ten stanowiło 12 wypukłych punktów, których różne kombinacje reprezentowały oznaczenia wszystkich głosek. Niestety system pisma, o którym mowa, był za bardzo skomplikowany do opanowania przez żołnierzy i został wycofany z użytku przez wojsko.
Młody Louis Braille szybko zdał sobie sprawę z tego, jak użyteczny mógłby być system, gdyby uległ on uproszczeniu. Przez następnych kilka miesięcy eksperymentował z różnymi systemami, aż wynalazł ten jeden najlepszy, opierający się na sześciopunkcie. Kontynuował pracę nad tym systemem przez kilka lat, opracowując notację matematyczną i muzyczną. W 1827 roku opublikowano pierwszą książkę w brajlu.
Pomimo tego faktu nowy system nie od razu się przyjął. Widzący nie rozumieli w jaki sposób brajl mógłby być użyteczny dla niewidomych a nawet jeden z dyrektorów zabronił uczenia dzieci tym systemem. Na szczęście dzieciom system brailla wydał się bardzo efektywny i zaczęły sobie zdawać sprawę z korzyści płynących z posługiwania się systemem brajla.
System brajla umożliwiał ludziom z inwalidztwem wzroku nie tylko czytać, ale także pisać samodzielnie za pomocą prostego dłutka, wykonując wypukłe punkty. Od czasu wynalezienia systemu brajla niewidomi zaczęli być naprawdę niezależni i mogli kierować sami swoim życiem.
W rezultacie Louis Braille został nauczycielem w szkole, w której wcześniej był uczniem. Był podziwiany i szanowany przez swoich uczniów, ale niestety nie dożył czasów, kiedy wynaleziony przez niego system zaczął obowiązywać na całym świecie. Zawsze cechował się słabym zdrowiem a w 1852 roku, w wieku 43 lat zmarł na gruźlicę. Przez chwilę wydawało się, że jego metoda zaginie po jego śmierci. Na szczęście kilku „ważnych ludzi” zdało sobie sprawę ze znaczenia jego wynalazku.
W 1868 roku grupka 4 niewidomych mężczyzn pod przewodnictwem Dr Thomasa Armitage założyła Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Ulepszania Wypukłej Literatury dla Niewidomych (British and Foreign Society for Improving the Embossed Literature for the Blind). Ta mała grupka stopniowo powiększała się, aż przekształciła się w Królewski Narodowy Instytut dla Niewidomych, największego wydawcę literatury w brajlu w Europie i największą organizację dla ludzi z inwalidztwem wzroku w Wielkiej Brytanii.
Do 1990 roku brajle był stosowany w prawie każdym kraju na świecie i został dostosowany do potrzeb prawie każdego języka, od albańskiego po zuluski.
W samej Francji osiągnięcie Louisa Braille’a zostało w końcu zauważone przez państwo. W 1952 roku jego ciało przeniesiono do Paryża, gdzie złożono je w Panteonie, miejscu pochówku narodowych bohaterów Francji.

Eliza i Piotr Gindrich. Ostatnia aktualizacja w 2017 roku

Royal National Institute of The Blind, London ©


Szanowni Państwo

Sparaliżowana dziewczyna bohaterką walki o niepodległość.
Irena Bobowska posiada własny skwer w Poznaniu na Ogrodach pomiędzy ulicami
Dąbrowskiego, Przybyszewskiego i Engestroema od 9 listopada 2012 r.
Załączam jej testament i biografię.

Miłek Brzozowski

Irena Bobowska była córką Teodora Bobowskiego i Zofii z domu Kraszewskiej. Jej ojciec był zaangażowany w działalność konspiracyjną, przed powstaniem wielkopolskim wykradł Niemcom dokumentację wojskową; został zamordowany w Katyniu w 1939 r.
W wieku 2 lat przeszła chorobę Heinego-Medina, w wyniku której do końca życia jeździła na wózku inwalidzkim. Przez rodzinę i przyjaciół nazywana była Nenią. Uczęszczała do gimnazjum, a następnie liceum im. Dąbrówki w Poznaniu. Z jej inicjatywy powstała pierwsza biblioteka młodzieżowa przy Towarzystwie Czytelni Ludowych na Osiedlu Warszawskim w Poznaniu. Latem 1939 r. zgłosiła się w tajemnicy przed rodziną jako ochotnik do żywych torped. Po klęsce wrześniowej 1939 r. już w pierwszych tygodniach okupacji przystąpiła do działalności konspiracyjnej. Od listopada 1939 r. stała na czele redakcji  podziemnego pisma pt. „Pobudka” od marca 1940 r. wydawanego przez Wojskową Organizację Ziem Zachodnich. Redakcja znajdowała się w domu pana Romana Kwiatkowskiego. Irena zajmowała się także pisaniem do niego artykułów oraz powielaniem i kolportażem. Przewoziła także tajną bibułę oraz broń. 20 czerwca 1940 r. została aresztowana przez Niemców wraz z pozostałymi członkami redakcji „Pobudki” i osadzona w Forcie 7. Wówczas mogła jeszcze przesyłać rodzinie paczki z brudną bielizną i otrzymywać  je wypełnione tylko chlebem, kilkoma dekagramami tłuszczu, cebulą oraz cukrem bądź słodkim pieczywem. Irena chowała w tych opakowaniach krótkie grypsy, w których pisała rodzinie, że wszystko jest w porządku. W Forcie 7 zarekwirowano jej wózek inwalidzki, mimo że przez chorobę z dzieciństwa nie umiała chodzić. Była tam bita i głodzona. Następnie przeniesiono ją do więzienia we Wronkach, a stamtąd do berlińskiego Moabitu. W Berlinie 12 sierpnia 1942 r. stanęła przed sądem wojskowym. W trakcie rozprawy pozwolono jej zabrać głos. Wypowiedź trwała 30 minut i nie było w niej ani jednego słowa usprawiedliwienia, czy prośby o łaskę. Bobowska mówiła o czasie zaborów, germanizacji, okrucieństwach trwającej wojny. Na koniec dodała: „dziś wy mnie sądzicie, ale was będzie sądził ktoś wyższy”. Otrzymała wyrok śmierci, który wykonano przez ścięcie na gilotynie 26 września 1942 r. Pozostawiła po sobie więzienne wiersze, m.in. „Bo ja się uczę…”, a także wiele rysunków.

Testament Ireny Bobowskiej

Bo ja się uczę największej sztuki życia:
Uśmiechać się zawsze i wszędzie,
I bez rozpaczy znosić bóle,
I nie żałować tego, co przeszło,
I nie bać się tego, co będzie.
Poznałam smak głodu
I wiem, jak kłuje zimno,
Gdy w kłębek skulony,
Chronisz się od chłodu…
I nauczyłam się popędzać myślami
Czas, co bezlitośnie się wlecze,
I wiem, jak ciężko trzeba walczyć z sobą,
Aby nie upaść i być człowiekiem.
I dalej uczę się największej sztuki życia:
Uśmiechać się zawsze i wszędzie,
I bez rozpaczy znosić bóle,
I nie żałować tego co przeszło
I nie bać się tego, co będzie.
Alojzy Andrzej Łuczak-Głodny

Możliwość komentowania została wyłączona.